wtorek, 3 kwietnia 2018

10 seriali do posiłku

1. Californication

Znany z „Z Archiwum X” David Duchovny wciela się w postać Hanka Moody’ego, pisarza bestsellerów, który przeprowadza się do Los Angeles, gdzie powstaje ekranizacja jego hitu i gdzie dopada go brak weny. W wolnych chwilach Hank pieprzy wszystko, co się rusza i notorycznie próbuje odzyskać względy matki swojego dziecka. Jakby ktoś nie wiedział, jedno i drugie się ze sobą kłóci. I właśnie o tym jest „Californication”: serial pełen seksu, w którym główny bohater pragnie odzyskać miłość swojego życia, nie potrafiąc okiełznać swojego przyrodzenia w otoczeniu lasek 10/10. Czyli innymi słowy: na dłuższą metę fabularnie „Kalifornizacja” (jak to przetłumaczono na Comedy Central) może się znudzić, ale niektóre widoczki to rekompensują.

kanapka z węgierską kiełbasą, ogórkami, jajkiem sadzonym i sosem BBQ Jack Daniels

2. Shameless

Jedyny dłuższy serial w tym zestawieniu i wcale nie sitcom. Prędzej czarna komedia. Rzecz ma miejsce w biednej dzielnicy Chicago i skupia się na wielodzietnej rodzinie, której głową i ojcem jest Frank Gallagher, z zawodu alkoholik. Powiedzieć, że prowadzą życie pełne przygód, to jak nazwać tygrysa kotkiem. Bo to nie są przygody, to raczej survival. Survival, który poza problemami dnia codziennego, takimi jak miłości, seks i tak dalej niesie ze sobą wiele, często bolesnych niespodzianek. Choć trudno się przy „Shameless” nie uśmiechnąć, to nie warto zapominać, że serial ten nie tylko rozbawi, ale i zmusi do refleksji: to przecież nic innego jak lżej podana opowieść o wykluczeniu z powodu biedy, z której naprawdę trudno się wyrwać. Wciąż powstają jednak kolejne sezony, więc pozostaje nadzieja, że komuś z rodziny Gallagherów uda się „wyjść na ludzi”.

pizza z chorizo i suszonymi pomidorami

3. Weeds

Jedna z moich ulubionych czarnych komedii. Nancy Botwin, mieszkanka małego miasteczka w Kalifornii i matka dwójki dzieci, w młodym wieku zostaje wdową, przez co trudno wiąże koniec z końcem – do tej pory to mąż pracował i utrzymywał całą rodzinę. Szybko znajduje jednak dochodowe zajęcie: zaczyna handlować marihuaną. Zanim Walter White mówił w Breaking Badzie, że jest tym, który puka, w serialowym świecie narkotyków miał swojego znacznie sympatyczniejszego i milszego dla oka odpowiednika w spódnicy. Historia rozwija się całkiem nieźle, choć momentami bardzo nieprawdopodobnie i ciągnie się jednak ciut za długo. Dobre zakończenie jednak to wszystko rekompensuje. No i ten czarny humor – co się naśmiałem, oglądając „Weeds”, to moje!

kanapki + jajecznica z chorizo

4. Scrubs

Najlepszy sitcom medyczny, jaki kiedykolwiek powstał. Zabawne postacie i humor niebezpiecznie balansujący na tzw. granicy „żenuy” – wyznaczonej między tym, co zabawne i tym, co żenujące – zawsze jednak pozostając po tej odpowiedniej, śmieszniejszej stronie. Schemat znany z najlepszych sitcomów (spójrzcie na miejsca 4 i 3), często opierający się na gagach sytuacyjnych, zabawach słownych i przywiązaniu do bohaterów, sprawdza się tu znakomicie. Co więcej, szpitalna tematyka sprzyja chwili refleksji, acz na całe szczęście nie ma ona miejsca w każdym odcinku. Ostatni sezon można sobie darować, jest skrajnie do dupy. Za to do dziś nie potrafię się zdecydować, kto mnie bardziej bawi: Woźny czy Dr. Cox?

daktyle owinięte bekonem

5. ALF

Z miejsca staję się fanem wszystkich produkcji o kosmitach, ale ze wszystkich ufoludków, ten jest najsympatyczniejszy. Pochodzi z planety Melmac, jest ogromnym żarłokiem (obecny na tej liście), a z przysmaków najbardziej uwielbia koty. Koty w puszkach. Alf jest niezwykle wygadany i ma znakomitą zdolność aklimatyzacji. Nic dziwnego, że tak doskonale się zadomowił u Tannerów. To taki rodzinny sitcom – nie ma tu za bardzo żartów o seksie, są za to nawiązania do tego, co działo się na przełomie lat 80. i 90. w USA, czasami więc polski widz może się pogubić. Z drugiej strony, oglądając Alfa, od razu czuję się trochę dzieckiem, bo przecież ten włochaty kosmita towarzyszył mi wielu posiłkom, gdy miałem te kilkanaście lat mniej. Jedyny minus: ten serial kończy się totalnie bez sensu.

parówki z keczupem

6. Futurama

Animowane science-fiction pełną gębą. Tacy Simsponowie 1000 lat w przód. Porównanie tym bardziej zasadne, że autorem jest ten sam człowiek: Matt Groening. Nowy Nowy Jork z roku 3000 oprócz ciekawej wizji świata przyszłości jest także satyrą znanej nam teraźniejszości. Co najfajniejsze, w Futuramie ta satyra jest ciut ostrzejsza niż w Simpsonach – nie jest to jednak ten poziom ciętości języka co w South Parku. Choć robot Bender bardzo się stara, to daleko mu do wulgarności Cartmana. Największa wada Futuramy? Nie potrafiła się przebić do szerszego grona widzów, przez co ją zdjęto. Dwukrotnie. Wielka szkoda. Moim zdaniem był potencjał na wielosezonową epopeję wzorem Simpsonów.

koktajl: banan i pół melona + sok z limonki

7. How I Met Your Mother

Fajny pomysł, który ciut za mocno przeciągnięto. Kluczem są wyraziste postacie, spośród których najmocniej wybija się Barney Stinson – typ hulaki, który zmienia laski jak skarpetki, zawsze dobrze wychodzący na zdjęciach, elegancki i w garniturze. To jest jego serial, choć de facto nie jest to sitcom o nim. Inni bohaterowie też dają radę – włącznie z tym głównym, narratorem, który swoim dzieciom opowiada, jak poznał ich matkę. Choć przy HIMYM śmiałem się niejednokrotnie do łez, to zakończenie serialu odebrałem z ulgą, zwłaszcza że finał był naprawdę bardzo dobry, mimo że wzbudził sporo kontrowersji. Nie jestem w stanie zliczyć, ile śniadań, obiadów i kolacji zjadłem, oglądając „Jak poznałem waszą matkę”.

„makaron po azjatycku”

8. Friends

Klasyka sitcomów. HIMYM, Scrubs i wiele innych seriali mocno czerpią z Przyjaciół. W przeciwieństwie do „Jak poznałem waszą matkę”, nie ma tu głównego bohatera, ani postaci, która kradnie całe show – aktorka grająca Rachel, Jeniffer Aniston, zrobiła wprawdzie największą karierę, ale moim ulubieńcem pozostanie żarłok i głupek Joey. Co najważniejsze, wszystkie 10 sezonów trzyma mega wysoki poziom, przez cały czas jest zabawnie i raczej nie zdarzają się słabsze odcinki. Wiem, co mówię – jestem „na świeżo”: obejrzałem całość w ciągu ostatniego roku. Szczerze mówiąc, w telewizji brakuje mi obecnie sitcomu, który z jednej strony w takim stopniu by mnie rozśmieszał i do którego mógłbym się równie mocno przywiązać. No chyba że o czymś w rodzaju „nowych Przyjaciół” nie słyszałem – jeśli tak, to mnie oświećcie.

„makaron po azjatycku” wersja inna

9. Parks and Recreation

Serial, który odkryłem dzięki Waszym komentarzom pod pierwszą wersją tego zestawienia. Po pierwszych paru odcinkach byłem wprawdzie nieprzekonany, bo humor dość siermiężny i pełen sucharów, ale później Parks and Recreation pokochałem całym sobą. Żarty stają się przystępniejsze, a serial rozkręca się z odcinka na odcinek. Najlepsza postać? Zdecydowanie Ron Swanson – prawdziwy Amerykanin, wielbiący wolny rynek, szkocką whisky i wielkie steki. Scena, w której odwiedza sklep ze zdrową, organiczną i 100% wegańską żywnością jest moją ulubioną w całej historii telewizji.

chili con carne

10. The Simpsons

Mój nr 1. Podejrzewam, że nigdy nie spotkam serialu komediowego, który go przebije. Ewenement, który już niebawem doczeka się… 28 sezonu. I wiecie co? Widziałem wszystkie poprzednie! To kilkaset odcinków, przy których śmiałem się do rozpuku. Nie ma dla mniej zabawniejszej postaci niż Homer Simpson – jego osoba jest kwintesencją głupoty, obżarstwa, lenistwa i – no cóż – cebulactwa. Serial wybornie wyśmiewa i komentuje nastroje społeczne, zjawiska, politykę, kulturę – w zasadzie wszystko, co się da, nie robiąc jednak tego tak wulgarnie i obcesowo jak South Park. Jestem i będę fanem, mając nadzieję, że to się nigdy nie skończy. Będę śledził i bronił do ostatniego „d’oh” Homera!





8 powodów, dla których powinieneś oglądać “Lucyfera”

1. Diabeł jest czarujący



Lucyfer z natury jest osobą, której ciężko jest się oprzeć. Ma on niesamowity dar wyciągania z ludzi informacji o ich najskrytszych pragnieniach. Wystarczy, że powie “Co jest Twoim największym pragnieniem?”, a każdy natychmiast odpowiada, niczym zahipnotyzowany.

Co więcej, Lucyfer potrafi oczarować każdego do tego stopnia, że wszyscy – nieraz dosłownie – padają dla niego na kolana i tracą głowę. Jego brytyjski akcent jest dodatkowym atutem i jedynie Pani detektyw potrafi oprzeć się jego urokowi.

2. To serial pokazujący działania policji



W serialu jest wiele wątków i bohaterów, przewijających się każdego sezonu, przy czym część z nich zostaje na dłużej i ewoluuje.

Lucyfer to serial – można by rzec – nieco kryminalny. W każdym odcinku dostajemy jakąś zagadkę kryminalną, która jest zazwyczaj rozwiązywana w ciągu jednego odcinka.

3. Serial jest oparty na komiksie!



Lucyfer Morningstar pierwszy raz pojawił się jako postać poboczna w serii The Sandman Neila Gaimana z 1989 roku.

Później postanowiono zrobić spin-off o Diable. Twórcą serii komiksów o nim był brytyjski pisarz – Mike Carey – który dalej pociągnął historię tej postaci. Jak widać, pomysł na upadłego anioła, który opuszcza piekło, by zabawić się na ziemi, był pomysłem w dziesiątkę!

4. Tom Ellis, czyli serialowy Lucyfer, skradnie Twoje serce!




Lucyfer jest tak niesamowicie czarujący za sprawą aktora, który go gra – Toma Ellisa! Jest on Brytyjczykiem, którego sam akcent sprawia, że już go uwielbiasz.

Ellis to niezwykle charyzmatyczny aktor. Lucyfer jest playboyem, mającym nieco dziecinne zachowanie oraz kompleksy na punkcie ojca, czyli Boga. Jednak ma on też złote serce. Wszystko to Tom Ellis przedstawia perfekcyjnie i to jego gra aktorska sprawia, że tę postać naprawdę łatwo polubić!

5. Kobiety z serialu to prawdziwe twardzielki



Mimo iż to Lucyfer jest główną gwiazdą tego show, to równie dużą atrakcją są tu kobiece postaci!

Od partnera służbowego Lucyfera – detektyw Chloe Decker – przez psychoterapeutkę Władcy Piekieł – dr Lindę Martin – aż po jego złośliwą asystentkę – demona Maze.

Wszystkie trzy są niesamowitymi postaciami – inteligentne, silne, z charakterem. Ich obecność jest kolejnym dużym atutem, wyróżniającym serial. Ja osobiście najbardziej lubię Maze, która jest prawdziwym kozakiem w walce z każdym, kto stanie na przeciwko niej!

6. Lucyfer w każde zdanie wplecie grę słów lub podteksty seksualne



Nieważne, czy są to podteksty skierowane do Detektyw Decker, czy jest to ciągła gra słów z ludźmi, którzy użyją nazwy jakiegoś świętego – Lucyfer jest królem przezabawnych powiedzonek.

7. Król Piekieł potrafi śpiewać

Kiedy sobie myślisz: “Nie no, naprawdę świetna jest ta postać! Czy może być jeszcze lepszy?”, on dosłownie rzuca nam “pewnie”, gdy tylko widzimy, jak gra na pianinie i śpiewa. Wygląda na to, że Tom Ellis jest bardzo uzdolnionym aktorem, bo śpiewanie wychodzi mu wspaniale, co możecie zobaczyć na filmiku powyżej.

8. To nieskończona zabawa w kotka i myszkę



Przez cały pierwszy sezon Lucyfer nie krył się z tym, że chce uwieść Panią Decker. Ten ciągły jego pościg i wkurzanie jej…Wbrew pozorom nie jest to jakieś romansidło. Raczej nieustanna gra. Ich uczucia do siebie zmieniają się z sezonu na sezon, a czasem nawet z odcinka na odcinek.

9 powodów, dla których warto oglądać "Skam"

1. Realistyczny portret nastolatków

Założenie serialu jest proste – dostajemy opowieść o nastolatkach z Oslo uczęszczających do istniejącej także i w prawdziwym świecie szkoły Hartviga Nissena. Już sam fakt, że miejsce akcji serialu możemy odszukać na mapie, dodaje tej historii realizmu - ale to przede wszystkim wysiłek twórczyni serialu Julie Andem przyczynił się do tego, że bohaterowie "Skamu" sprawiają wrażenie, jakby naprawdę w tej chwili wiedli w Norwegii swoje życie. Andem przed stworzeniem pierwszego sezonu poświęciła wiele czasu na rozmowy z norweską młodzieżą i to widać. Udało jej się stworzyć taki portret nastolatków, który nie razi sztucznością, bo inspirowany jest autentycznymi przeżyciami.



2. Dobrze napisani bohaterowie

Chociaż w obsadzie "Skamu" znajdziemy ogromną liczbę interesujących postaci, to formuła serialu zakłada, że każdy sezon skupia się na jednej osobie. Dzięki temu na przestrzeni kilkunastu odcinków mamy okazję dogłębnie poznać życie jednego z uczniów szkoły Nissena i zobaczyć jego perspektywę.

Jednym z założeń Julie Andem, konsekwentnie realizowanych w kolejnych sezonach, była chęć pozwolenia nastolatkom na opowiadanie o sobie bez ingerencji rodziców czy opiekunów. Dlatego w serialu jest tak mało dorosłych postaci. Rzeczywistość poznajemy taką, jaką widzą ją nasi bohaterowie, którzy ze wszystkimi swoimi wadami i zaletami próbują nawigować w prawdziwym świecie. Serial ma fantastycznie napisane główne postacie, ale na tym nie koniec. Każdy bohater z szerokiej gamy drugoplanowych uczniów liceum sprawia wrażenie, jakby mógł być gwiazdą swojego własnego sezonu.

3. Dorosłe podejście do poważnych tematów

Jest taki zestaw poważnych tematów, które każdy serial młodzieżowy musi poruszyć. Jednak norweską produkcję wyróżnia to, że problemy dzieciaków nigdy nie wydają się wciśnięte na siłę do scenariusza, aby zaszokować widownię. Tutaj wprowadzane są one do historii w sposób naturalny i nie traktuje się ich pobieżnie. Takie tematy jak molestowanie, zmaganie się z chorobą psychiczną czy zaburzenia odżywiania mogłyby w zwyczajnym serialu młodzieżowym stać się pożywką dla tzw. very special episode, który zakończyłby się podbudowującym morałem. W "Skamie" również jest miejsce dla lekcji, ale nie ma bezwstydnego moralizowania, a nastolatkowie sami muszą radzić sobie z rzeczywistością, która okazuje się bardziej skomplikowana, niż mogli początkowo myśleć.



4. Serial o XXI wieku

Siłą "Skamu" jest sposób, w jaki ten mocno osadzony w norweskiej kulturze serial odnosi się do sytuacji w całej Europie i porusza uniwersalne tematy. Kryzys migracyjny czy sytuacja muzułmanów w Europie to tematyka, z którą "Skam" bezpośrednio się konfrontuje, chociażby poprzez wprowadzenie świetnej postaci błyskotliwej i niezależnej Sany – dumnie noszącej hidżab muzułmanki. Co więcej, "Skam" nawet przez moment nie traktuje jej jako token character, czyli "obowiązkowej" postaci z mniejszości, za to daje jej własną, wyjątkową historię i tworzy pełnowymiarową postać, obecnie znajdującą się na szczycie mojej listy bohaterów, o których chciałbym zobaczyć pełny sezon.



5. Pomiędzy internetem a telewizją

Do sukcesu "Skamu" niewątpliwie przyczynia się jego nietypowy proces dystrybucji. Poszczególne sceny z serialu udostępniane są na stronie internetowej "Skamu" w czasie rzeczywistym, jeszcze bardziej zamazując granicę między fikcyjnością a realizmem postaci. Dopiero kiedy wszystkie sceny zostaną opublikowane, całość składa się na jeden odcinek, którego długość waha się od kilkunastu minut do nawet 50. I na tym nie kończy się szczególna rola internetu w popularności "Skamu", bo wszystkie postaci serialu mają dodatkowo swoje własne konta w serwisach społecznościowych, gdzie okazjonalnie udostępniają zdjęcia. Jeśli szukacie dowodów na to, że takie podejście działa, to zwróćcie uwagę chociażby na fakt, że instagramowe konto bohatera trzeciego sezonu, Isaka, śledzi ponad pół miliona osób.

6. Utalentowana młoda obsada

Na liście różnic pomiędzy "Skamem" a amerykańskimi produkcjami dla młodzieży koniecznie trzeba zaznaczyć to, że w norweskim serialu aktorzy rzeczywiście są w wieku granych przez siebie postaci. Nie ma tutaj miejsca na dwudziesto- czy trzydziestolatków udających pierwszoklasistów, gdyż aktorzy mają co najwyżej dwa lub trzy lata więcej niż bohaterowie, a często grają po prostu "własny rocznik". Niech was jednak nie zwiedzie młody wiek aktorów, bo cała obsada wypada świetnie jak na debiutantów - bardzo naturalnie i przekonująco.



7. Raj dla miłośników serialowych "shipów"

Oczywiście dzieciaki ze "Skamu" dużo romansują jak wszystkie - i tym tym większe brawa należą się serialowi, że udało się stworzyć pary, którym rzeczywiście chce się kibicować. Internet jest pełen fanartów, fanfików i klipów poświęconych takim parom jak William i Noora czy Isak i Even. Nic dziwnego, bo serialowi udało się w realistyczny sposób spojrzeć na związki młodych ludzi.

Dodatkowe pochwały należą się trzeciemu sezonowi, kiedy to "Skam", jako jeden z nielicznych seriali, postawił w centrum nastoletni związek dwóch chłopaków. A potwierdzeniem tego, jak świetnie ich wątek został poprowadzony, jest fakt, że w głosowaniu przeprowadzonym przez amerykański portal E! Online Evak został obwieszczony ulubioną parą telewizyjną zeszłego roku. Nie najgorzej jak na serial, który ani w USA, ani w prawie żadnym innym kraju poza Norwegią nie miał jeszcze swojej oficjalnej premiery.




8. Fenomen, który zawdzięczamy internetowi

No właśnie, skoro serial nie opuścił praktycznie Norwegii (wyjątkiem są inne państwa skandynawskie), to jak to właściwie możliwe, że oglądają go ludzie na całym świecie? Tutaj wielkie uznanie należy się fanom, którzy sami na siebie wzięli obowiązek tłumaczenia kolejnych odcinków dla tych widzów, dla których norweski pozostaje niezbadaną tajemnicą. W Polsce fanów "Skamu" też możemy już liczyć co najmniej w dziesiątkach tysięcy, jeśli wierzyć liczbom w serwisach społecznościowych, a ta popularność z pewnością będzie jeszcze wzrastać.

Oczywiście z wielkimi fenomenami wiążą się też i wielkie pieniądze, które zwęszył tym razem Brytyjczyk Simon Fuller – twórca formatu "Idol". Prawa do amerykańskiej adaptacji "Skamu" zostały już zakupione, a produkcja ma ruszyć jeszcze w tym roku. Ciężko oceniać coś, co jeszcze nie powstało, ale Amerykanie musieliby naprawdę bardzo postarać się porzucić sztampowe podejście do seriali młodzieżowych, aby wypuścić coś, co dorównywałoby poziomem oryginałowi.

9. Dobry serial, dobra muzyka

Jak to z wieloma udanymi produkcjami bywa, na duży sukces serialu składa się także świetnie dobrany soundtrack. Od norweskiego popu, przez rap z lat 90., po odrzuty Radioheadu, "Skam”"miesza wszystkie możliwe gatunki i artystów, tworząc barwną oprawę muzyczną, do której chce się wracać po obejrzeniu kolejnych odcinków. Serialowa playlista na Spotify jest oficjalnie uzupełniania z każdym odcinkiem i, jak wiele innych internetowych przedsięwzięć "Skamu", cieszy się ogromną popularnością.

5 powodów, dla których warto oglądać "The Fall"

1. To jeden z najciekawszych kryminałów ostatnich lat

W ostatnich latach powstało tyle inteligentnych kryminałów, że nie zdziwię się, jeśli nie będziecie reagować z entuzjazmem na wieść o kolejnym takim projekcie. Telewizyjna publiczność już dobrze wie, że serial kryminalny nie musi być banalnym proceduralem, i powoli zaczyna odczuwać przesyt. Czemu więc warto zobaczyć akurat ten kryminał? Bo jest skonstruowany inaczej niż wszystkie. Nie ma tu żadnej wymyślnej zagadki kryminalnej, którą trzeba rozwikłać. Od początku wiemy, kto jest sprawcą, i w kolejnych odcinkach oglądamy inteligentną grę toczącą się pomiędzy nim a policjantką doświadczoną w rozwiązywaniu tego typu spraw. To swego rodzaju polowanie, które potrafi sprawić, że człowieka ciarki przechodzą. I mimo że dobrze wiemy, kto zabija, "The Fall" potrafi widza porządnie zaskoczyć, bo złapanie mordercy, który na pozór jest całkiem zwyczajnym facetem, to nie taka prosta sprawa.

2. Gillian Anderson gra chłodną, opanowaną policjantkę

Siła "The Fall" tkwi przede wszystkim w dwójce głównych bohaterów. Gillian Anderson wciela się w detektyw Stellę Gibson, policjantkę o przenikliwym umyśle i z doświadczeniem w rozwiązywaniu tego typu spraw. Stella jest istotą, od której nie da się oderwać oczu - z jednej strony to kobieta piękna, zmysłowa, elegancka i doskonale zdająca sobie sprawy z tego, jak działa na facetów. Z drugiej - to też osoba, która twardo stąpa po ziemi, emanuje spokojem, rozsądkiem i opanowaniem, a momentami wręcz chłodem. Wydaje się kompletnie niedostępna, a jej umysł potrafi fascynować i przerażać. Zwłaszcza mężczyzn.

.

3.Jamie Dornan jest kimś więcej niż Christian Grey

Jamie Dornan to zdecydowanie #NotMyChristian - ale nie dlatego, że jest do tej roli za słaby. O nie, tu chodzi o to, że ten aktor, choć na najwyższe zaszczyty wciąż jeszcze czeka, potrafi grać tak genialnie, iż udział w hollywoodzkim hicie na podstawie nie najlepszej książki wydaje się okropnym marnotrawstwem. O ile w "Once Upon a Time" po prostu zwyczajnie go lubiliśmy, o tyle w "The Fall" udowadnia raz po raz, że bez problemu może zagrać wyrazistą, skomplikowaną i pokręconą psychologicznie postać. Ciekawostka: Jamie Dornan pochodzi z Belfastu, stolicy Irlandii Północnej, w której dzieje się akcja "The Fall".

4. Paul Spector to jeden z najciekawszych psychopatów w TV

Paul Spector, czasem nazywający się Peterem, ma twarz Jamiego Dornana i jest przez niego świetnie zagrany, ale cała reszta to już zasługa scenarzystów. Teoretycznie to klasyka - morderca ma rodzinę i na pozór wydaje się zupełnie zwyczajny, a w rzeczywistości ma drugą, ohydną twarz psychopaty. Ale w tej postaci nie ma nic banalnego. Kiedy zagłębiamy się w jego umysł i obserwujemy, jak on działa, jak planuje kolejne morderstwa i jak coraz bardziej igra z ogniem, mamy pełne prawo czuć się nieswojo. Oglądanie "The Fall" po ciemku jest niewskazane, bo nawet jeśli zdajecie sobie sprawę z tego, że za oknem nie czai się Jamie Dornan, gwarantuję, że nieraz podskoczycie z przestrachu.



5. Na drugim planie pojawia się Archie Panjabi

Znana z "Żony idealnej" Archie Panjabi gra tu niewielką rolę - patolog, która współpracuje z policją - ale zdecydowanie należy do najbardziej zauważalnych osób w serialu. Nie tylko dlatego, że jej bohaterka na miejsce zbrodni potrafi przybyć na motorze, ubrana w skórzaną kurtkę. To jedna z tych rozsądnych, mądrych, pełnych empatii kobiet - dokładnie tak jak Stella - które w codziennej pracy ciągle stykają się z mizoginią.

10 powodów, dla których warto oglądać "Orphan Black"

1. Bo to produkcja oryginalna i świeża

Produkcja BBC America o klonach to trochę thriller, trochę science fiction (a właściwie near-fi, bo akcja jest umiejscowiona w teraźniejszości), trochę zwykła historia o ludzkich emocjach. Połączenie tych wszystkich elementów dało jeden z najświeższych seriali ostatnich lat. Akcja pędzi do przodu, widzów co krok czekają niespodzianki, a na dodatek bohaterowie są napisani tak, że przejmujemy się ich losami i zdecydowanie chcemy wiedzieć, co będzie dalej.



2. Bo Tatiana Maslany jest fantastyczną aktorką

Rzadko się zdarza, aby młoda, nieznana do tej pory aktorka była w stanie wywindować niszową produkcję SF do poziomu czegoś, co oglądają wszyscy krytycy i czym zachwycają się wszyscy krytycy. Tatiana, która gra siedem klonów w "Orphan Black", potrafiła – i jeszcze zdobyła kilka nominacji do prestiżowych nagród (w tym do Złotego Globu).

3. …jest też po prostu śliczna i urocza. W każdej wersji!

Spójrzcie tylko.

4. Bo w serialu bardzo dużo się dzieje

Powiedzieć, że fabuła "Orphan Black" jest wciągająca, to nie powiedzieć nic. Widz wkręca się od pierwszych minut i nie odrywa się od ekranu aż do końca. Akcja pędzi do przodu jak szalona, każdy odcinek ogląda się jednym tchem.

5. …i na dodatek dzieje się z sensem

Mimo że Tatiana gra mnóstwo klonów, wszystko jest tu logiczne i sensowne. Nie ma jak się pogubić. Owszem, można dostrzec drobne luki i niedociągnięcia, ale który serial ich nie ma? Spójrzcie na scenę, w której Tatiana nalewa drugiej Tatianie wino, a trzecia Tatiana siedzi obok — a zrozumiecie, dlaczego można się w tym serialu zakochać.



6. Bo nie tylko Tatiana jest świetna

Owszem, "Orphan Black" ciągnie wspaniała Tatiana Maslany, ale reszta obsady też daje radę. W szczególności panowie Jordan Gavaris jako Felix, gej bardzo stereotypowy, i Dylan Bruce jako Paul, chłopak Beth, który na początku wydaje się zupełnie nijakim gościem, a potem…

7. Bo postacie są świetnie napisane

"Orphan Black" to galeria niezłych indywiduów. Sarah to dziewczyna z marginesu, która jest niezłą przekręciarą, ale najważniejsza w jej życiu okazuje się córeczka. Cosima uwielbia naukę i ładne dziewczyny. W Alison, stereotypowej matce z przedmieścia, kotłują się niezłe demony. Felix mieszka w rewelacyjnym lofcie i ciągle szuka miłości. Wszyscy, bez wyjątku, napisani są tak, że nie tylko ich wątki są dla nas interesujące, ale też przejmujemy się ich losami.



8. Bo to nie tylko serial o klonach, to uniwersalna historia

"Orphan Black" porusza szereg przeróżnych tematów. Są niebezpieczeństwa związane z wyznawaniem nauki jak religii, są problemy kury domowej z typowego przedmieścia, są elementy policyjnego procedurala, sporo science fiction, trochę farsy. A przede wszystkim jest bardzo dużo zwykłych ludzkich emocji. Klony grane przez Tatianę to nie żaden wybryk natury (czy raczej nauki), tylko zwykłe dziewczyny, które chcą w życiu tego, czego chce każdy każdy. Szczęścia, miłości, obecności drugiego człowieka.

9. Bo brakuje dobrych produkcji science fiction

Telewizja SyFy, która kiedyś emitowała "Battlestar Galacticę", co rok szumnie zapowiada nową wielką rzecz. A potem dostajemy kolejne "Defiance" albo w najlepszym razie "Helix". O próbach stworzenia czegoś fajnego przez amerykańskie stacje ogólnodostępne lepiej nie mówić. Chyba już przestaliśmy się spodziewać kolejnego mocnego telewizyjnego science fiction. I między innymi dlatego tak miłą niespodzianką było "Orphan Black".



10. Bo takie niszowe seriale są teraz najlepsze

Serial BBC America to produkcja z założenia niszowa, skierowana do małej grupki widzów. I dobrze. Takich "małych seriali" ostatnio jest sporo, niemal każdy z nas ogląda coś, o czym nasi znajomi nie mają pojęcia. "The Fall", "Zapiski młodego lekarza", "Top of the Lake" – by wymienić tylko parę tytułów z zeszłego roku. "Orphan Black" to jeden z takich właśnie tytułów, serial kameralny, zrobiony małym kosztem i wciągający jak diabli.

wtorek, 13 marca 2018

5 powodów dla których warto obejrzeć ''Breaking Bad''


PO 1: CIEKAWY TEMAT

Co robi przeciętny człowiek, który dowiaduje się o diagnozie lekarskiej, która brzmi jak wyrok śmierci? Na pewno nie rozpoczyna produkcji metamfetaminy na wysoką skalę z osiedlowym chuliganem. Tym bardziej jeżeli tym człowiekiem jest szanowany nauczyciel chemii, posiadający szczęśliwą rodzinę i dom na przedmieściach miasta. Jednak my nie mówimy o przeciętnym człowieku – mówimy o Walterze White, który postanowił zostawić po sobie majątek, schodząc na drogę przestępstwa.

PO 2: GENIALNY DUET AKTORSKI

Bonnie i Clyde, Leon i Matylda czy też Thelma i Louise – tak różni, a zarazem tak dopasowani, tworzyli idealne duety, które przeszły do historii kina. Ze spokojem ducha do ich zacnego grona możemy dołączyć Waltera White’a i Jessego Pinkman’a. Totalnie przeciwne osobowości, które idealnie dopełniają się we współpracy owocującej sporą ilością zielonych banknotów. Siła przypadku sprawia, że Panowie spotykają się w najmniej oczekiwanym momencie życia i wbrew wszelkim przeciwnościom losu tworzą duet, który nie miał prawa zaistnieć.



PO 4: BRAK NUDY

Nigdy wcześniej nie oglądaliśmy, aż tak interesującego serialu. Na kilkadziesiąt odcinków może z dwa były przeciętne i nic nie wnoszące do fabuły. Nie mogąc uwierzyć, że jest aż tak duża różnica w jakości tych epizodów, pogrzebaliśmy troszkę w internecie i okazało się, że były to tzw. „bottle episode” czyli odcinki, które zostały nakręcone z pozostałego budżetu, a które właściwie w żaden sposób nie popychają akcji do przodu. Odetchnęliśmy z ulgą – nawet delikatny powiew nudy w Breaking Bad jest wytłumaczalny ;).

PO 5: DBAŁOŚĆ O SZCZEGÓŁY

Twórca serialu, Vince Gilligan znany jest ze swej dbałości o najdrobniejsze szczegóły. Poniżej kilka przykładów genialnego nawiązania do innych dzieł w serialu, a także zaangażowanie reżysera w charakterystykę postaci.
# Cała produkcja serialu składa się z 62 epizodów. 62 pierwiastkiem w układzie okresowym jest samar, którego używa się do leczenia raka płuc (choroba Walta).
# Na potrzeby serialu Bryan Cranston (Walter White) otrzymał kilka lekcji z podstaw chemii od profesora Uniwersytetu Południowej Kalifornii, dzięki czemu aktor mógł poprawić niektóre błędy scenariusza. Z kolei prawdziwy agent DEA (Amerykańskie Biuro ds. Przeciwdziałania Narkomanii) pokazał obsadzie i ludziom pracującym przy realizacji serialu, jak się robi metamfetaminę.
# Kolory ubrań, które noszą postaci w serialu nie zostały dobrane przypadkowo. Symbolizują one między innymi relacje między bohaterami i ich emocje. Kiedyś Gilligan przez kilka godzin wybierał koszulkę dla Hanka w odpowiednim odcieniu szarości.
# Pseudonim którym posługuje się główny bohater – Heisenberg, to nawiązanie do fizyka Wernera Heisenberga będącego jednym ze współtwórców mechaniki kwantowej.
# W sekwencji otwierającej odcinek trzeciego sezonu zatytułowany „Kafkaesque” użyto wariacji utworu „Bolivia Theme”z filmu „Człowiek z Blizną”,który również opowiada o handlu narkotykami.



10 powodów dla których warto obejrzeć ''Orange is The New Black''

1. Idealne połączenie dramatu z komedią. Twórczyni "Orange Is the New Black", Jenji Kohan, nie od dziś potrafi serwować poważne tematy w lekkim, komediowym tonie. Tak było w "Trawce", tak też jest w jej nowym serialu. A przecież znalezienie idealnego balansu pomiędzy dramatem i komedią nie jest takie proste. Wystarczy niewielkie potknięcie, wystarczy jeden niewłaściwy żart, aby strywializować to, co trywializowane być nie powinno. Tu takich potknięć nie ma, każda scena, każdy dialog znajduje się na swoim miejscu. W jednej chwili zagłębiamy się w więzienny koszmar, w drugiej głośno się śmiejemy z jakiegoś malutkiego, głupiutkiego drobiazgu - i tak w kółko. To zadziwiające, jak szybko "OITNB" potrafi zmienić ton i jak szeroką paletę emocji oferuje.

2. Świetnie napisane bohaterki. Dobrze napisani bohaterowie powinni być oczywistością - a jednak w większości seriali nie są. Telewizja pełna jest postaci płaskich, kartonowych i przypominających wszystko, tylko nie żywych ludzi. Tu jest inaczej. Bohaterki "Orange Is the New Black" to kobiety z krwi i kości. Kobiety piękne, silne, mądre i malutkie, i kruchutkie, i głupiutkie. Wszystkie wzbudzają emocje, w większości pozytywne, bo nie popełniły wielkich zbrodni, raczej głupie błędy, za które słono płacą. Jenji Kohan zadbała o to, żeby dały się lubić i żeby żadna z nich nie była tylko więźniarką. Zadbała też o to, aby były zróżnicowane pod względem wieku, pochodzenia etnicznego, wykształcenia, przekonań itd.



3. Fantastyczna obsada. Zanim serial wystartował, "sprzedawano" go nazwiskami Jasona Biggsa i Laury Prepon. Po 2. sezonie większości aktorów wciąż nie kojarzę z nazwisk - ta obsada po prostu jest za duża i pełno w niej osób, których nigdy wcześniej nie widziałam - ale wiem, że potrafią zagrać cuda. Widzieliście Uzo Adubę udającą wszystkie postacie po kolei? To wiedzcie, że one wszystkie by tak mogły! A i faceci z odcinka na odcinek stają się coraz ciekawsi.

4. Absurdy, wszędzie absurdy. Kiedy główna bohaterka, Piper (świetna Taylor Schilling) trafia za kratki, mamy klasyczne zderzenie jednostki z systemem. Systemem durnym, bezsensownym i pełnym absurdów nie znajdujących logicznego usprawiedliwienia. W takim miejscu można oszaleć, ale można też zobaczyć legendarnego kurczaka, co do którego nie ma pewności, że kiedykolwiek istniał, albo karalucha dźwigającego na plecach papieros. I mieć pewność, że to nie halucynacje - to po prostu jest miejsce, w którym rzeczy nie do końca logiczne stanowią integralny element rzeczywistości.



5. Blondynka, która dorasta. Ręka w górę, kto lubił główną bohaterkę na początku? Ja nie. W zasadzie teraz też nie darzę jej wielką sympatią. To taka zwyczajna, banalna, raczej grzeczna dziewczyna, która nie ma zbyt wielu warstw. A przynajmniej takie sprawia wrażenie w pierwszych odcinkach. Jej egoizm i brak empatii razi i wkurza do tego stopnia, że trudno jej współczuć, kiedy spadają na nią kolejne więzienne nieszczęścia. Z biegiem czasu jednak Piper się zmienia, dorasta, nabiera siły i sprytu pozwalającego przetrwać ten koszmar bez większych zadrapań. Czy staje się sympatyczniejsza? Nie, raczej nie. Nie da się tak po prostu lubić osoby, która próbuje sprzedać drugiego człowieka za kocyk. Ale coraz łatwiej ją zrozumieć i dostrzec to, czego nie widać na pierwszy rzut oka. To złożona bohaterka, dokładnie tak jak one wszystkie. I jak one wszystkie - fascynująca.

6. Piper i Alex. Lesbijski związek Piper i Alex, w którym obie krzywdzą się i kochają, i kochają się, i znów krzywdzą, to prawdziwy magnes na widzów. Obie są śliczne, namiętne i pokręcone, nic więc dziwnego, że kiedy zaczynają się całować, ściskamy mocno kciuki, żeby tym razem im wyszło. A kiedy się kłócą, oglądamy to z zapartym tchem, jak porządny dreszczowiec. Dziewczyny po cichu zaczynają marzyć o gorącym romansie z inną kobietą, faceci cieszą się, że nie muszą sobie nawet niczego wyobrażać, bo wszystko mają podane na tacy - i tak trwamy razem z Alex i Piper w tym toksycznym, ale i cholernie ekscytującym związku.



7. Mnóstwo barwnych historii. "Orange Is the New Black" ogląda się świetnie, bo nie skupia się non stop na wątku Piper. Każdy odcinek ma swoją bohaterkę, której historię poznajemy we flashbackach. O ile w pierwszym sezonie nie wszystkie panie wydawały mi się aż tak fascynujące, to w drugim już nie ma ani jednej słabszej historii. Najbardziej chyba zaskoczyła mnie historia Lorny, ślicznej Włoszki, której w życiu nie posądziłabym o to, co zrobiła. Najbardziej poruszyła mnie młodziutka Pussey, która od zawsze szuka miłości tam, gdzie nie powinna. Najwięcej fantazji miała Rosa, kobieta uzależniona od dreszczyku emocji. A do tego zakonnica, i Gloria, i Taystee, i ta okrutna mamuśka Vee... "OITNB" jest jak pudełko czekoladek, nigdy nie wiesz, na co trafisz w kolejnym odcinku.


8. Pornstache! Serialowi mężczyźni - czyli głównie strażnicy i pracownicy więzienia - nie są aż tak skomplikowanymi bohaterami jak kobiety. A przynajmniej nie wiemy o nich jeszcze wystarczająco dużo, by dostrzegać ich ewentualne skomplikowanie. Ale jest wśród nich gwiazda, mistrz nad mistrzami, posiadacz wąsów, których mógłby pozazdrościć Ron Swanson, okrutny sadysta i wrażliwiec, który jak my wszyscy marzy o miłości. David Mendez (Pablo Schreiber), zwany Pornstache'em. Ten facet został stworzony po to, żebyśmy kochali go nienawidzić. A z czasem może i obdarzyli go innymi uczuciami.



9. Drugi sezon jest jeszcze lepszy niż pierwszy. Nie mam wątpliwości, że "Orange Is the New Black" to jeden z najlepszych, a pewnie i najlepszy serial sezonu letniego. W zeszłym roku to było zaskoczenie, w tym roku zaskakujące może być już tylko to, że poziom jeszcze wzrósł. Drugi sezon jest jeszcze mocniejszy, bardziej mroczny i sprawniej napisany niż pierwszy. Każdy odcinek wypełniony jest po brzegi akcją i szalonymi emocjami. Dialogi brzmią fantastycznie, aktorzy przechodzą samych siebie, a ostatnia scena sprawia, że rok czekania na kolejny sezon wydaje się po prostu torturą.

10. Można obejrzeć cały sezon naraz. No właśnie, na kolejny sezon poczekamy mniej więcej rok, ale za to ten sezon możemy obejrzeć cały naraz. Wiem, że wśród naszych czytelników znajdują się osoby, które zobaczyły całość w jeden weekend. Mnie było szkoda tak szybko go pochłaniać, ale i tak długo nie wytrzymałam. Obejrzenie 13 odcinków (właściwie 14, bo finał trwa 92 minuty) zajęło mi 6 dni. I choć trochę żałuję, że Netflix nie dał mi czasu, aby zatrzymać się nad każdym odcinkiem z osobna i każdy z osobna opisać w "Pazurkiem po ekranie", muszę przyznać, że takie oglądanie ma sens. Jeśli współczesne seriale są jak dawne klasyczne powieści, prawo do delektowania się nimi we własnym tempie wydaje się naturalne. Nawet jeśli kończy się to kompulsywnym oglądaniem.



wtorek, 6 marca 2018

13 powodów dla których warto obejrzeć ''13 powodów''


1. To nie jest serial dla młodzieży

Zacznijmy od najważniejszego. “13 powodów” to nie jest serial dla młodzieży. To serial o młodzieży. To, że bohaterami jest młodzież nie sprawia, że produkcja automatycznie jest serialem młodzieżowym. Tak jak “Władca much” Goldinga nie jest książką dla dzieci, bo jej bohaterami są dzieci. Serial Netflixa to dramat flirtujący z kryminałem, a czasami nawet thrillerem, którego bohaterowie są uczniami ogólniaka. Młodzież oczywiście niech ten serial obejrzy, ale przede wszystkim powinni zająć się nim dorośli, bo z wiekiem jesteśmy stopniowo odstawiani poza nawias, w ramach którego żyje młodzież i tracimy kontakt z jej problemami.

2. Scenariusz i sposób prowadzenia narracji

Za realizację projektu odpowiadają ludzie nie pochodzący z pierwszej lepszej łapanki. Reżyserem dwóch pierwszych odcinków jest Tom McCarthy, który zgarnął Oscara za najlepszy scenariusz oryginalny do “Spotlight”. Przełożeniem książki Jaya Ashera na język telewizji zajął się z kolei Brian Yorkey, który ma na koncie więcej Pulitzerów niż ja. Jakoś prezentowaną przez obu panów, McCarthy jest producentem wykonawczym, widać w sposobie w jakim opowiadana jest historia. Uwielbiam spójną narrację, odpowiednie tempo, gdy historia płynie w sposób, w który pozwala nam dokładnie śledzić wydarzenia. Tutaj to wszystko jest obecne. Nawet jak trafiamy na jakąś mieliznę, to ostatecznie udaje się płynąć dalej.

3. Wykorzystanie retrospekcji

Będąc twórcą masz do dyspozycji wiele narzędzi, które pomagają w opowiadaniu historii. Jednym z nich są retrospekcje. “13 powodów” nie wykorzystuje ich tylko po to, aby uzupełnić luki w teraźniejszości czy coś dopowiedzieć. Są one integralną częścią historii. Do tego stopnia, że teraźniejszość i przeszłość stanowią przeplatające się w naturalny sposób nici. Jedno nie istnieje bez drugiego. Naturalnie przechodzimy między “tu i teraz” a “tam i wtedy”.

4. Aktorzy

Dobry casting to 7/18 sukcesu. “13 powodów” podaje nam na tacy “zestaw” aktorów, którzy są wiarygodni w rolach, które odgrywają. Świetnie się uzupełniają, pasują do siebie. Przyznaję, że Dylan Minnette, który wciela się w Claya, jest do tego stopnia przekonujący, że momentami miałem ochotę rzucić go czymś, aby wziął się w garść, bo męczy mnie tą swoją krucjatą. Naprawdę rzadko zdarza się, aby w jednym serialu zebrać tak dobrze grający zespół młodych aktorów. No chyba, że to “Riverdale”.




5. Bohaterowie

Skoro o aktorach mowa, to powinniśmy płynnie przejść do samych postaci. Każda jest jakaś. Na pierwszy rzut oka oparta o stereotypy. Denerwujący mięśniak, słodziutka cheerleaderka, wycofany kujon. Jednak ostatecznie okazuje się, że każdy z nich jest bardziej skomplikowany niż nam się z początku wydaje. Każdy ma jakąś rolę do odegrania. Jak każdy z nas. Pytanie co kryje się za maską, którą na co dzień widzą inni.

6. Problem

Choć może się wydawać, że historia w “13 powodach” jest bliższa nastolatkom z USA, to problem, a w zasadzie problemy, przedstawione w serialu znane są nastolatkom w wielu krajach. W Polsce jak najbardziej też. Bo to nie jest serial tylko o samobójstwie nastolatki. To serial o reakcjach na śmierć, o dorosłych, o instytucjach, które sobie nie radzą, o nas. Młody człowiek nie dźwiga na swoich brakach ciężaru lżejszego od dorosłych. Ten ciężar jest często dużo większy, bo ten, który go dźwiga często czuje się opuszczony, zdany tylko na siebie.

7. Każdy z nas jest Clay’em i Hanną

Choć Clay mnie irytuje, to skłamałbym, gdybym napisał, że go nie rozumiem. Rozumiem go. Aż za dobrze, bo w liceum i pod koniec podstawówki byłem Clay’em. Nim stałem się przebojowym autorem fantastycznego bloga byłem taki jak on. Patrząc na to z perspektywy czasu pewnie miałbym ochotę sam siebie walnąć w ryja. I tak jak ja byłem Clay’em tak wielu z Was było innymi
bohaterami. Bo ludzie są wszędzie tacy sami.

8. Nie traktuje nas jak idiotów

Nienawidzę, jak jestem traktowany jak idiota. Nikt tego nie lubi. “13 powodów” choć momentami manipuluje naszymi uczuciami, to w ostatecznym rozrachunku podchodzi do nas poważnie i podobnie traktuje opowiadaną historię. Oglądając czuję, że autorzy mają coś ważnego do przekazania i nie tracą przekazu z oczu. Rdzeń opowieści jest tylko pretekstem do tego, aby wyłożyć nam kilka rzeczy, o których powinniśmy pamiętać, a o których zapominamy lub dopiero zapomnimy.

9. Muzyka

Ścieżka dźwiękowa zasługuje na uznanie nie tylko przez to, że sięgnięto po klasyki autorstwa Joy Division, The Cure czy Ultravox, ale przez to, że bardzo dobrze uzupełniają opowieść. Momentami muzyka staje się dodatkowym bohaterem. Rekwizytem, który buduje napięcie, wywołuje określone uczucia, mówi nam coś o bohaterze lub sytuacji, którą obserwujemy. Wszystkie numery z “13 powodów” tworzą całkiem zgrabną playlistę.




10. Odpowiedzialność

To co mi się naprawdę podoba, to fakt, że Hannah Baker nie jest “tylko” ofiarą. Pretekstem do tego, aby zawiązać akcję. Jest równoprawnym bohaterem. Narratorem, częścią większej całości. Istotne staje się również to, że odpowiedzialność w takich sytuacjach jak opisana w serialu nie spoczywa na barkach tylko jednej osoby. Odpowiedzialność to kwestia zbiorowa. Każdy dokłada swoją cegiełkę do tego, co dzieje się wokół niego. Hannah chcąc nie chcąc też.

11. Warstwy

Tym samym dochodzimy do tego, że “13 powodów”, podobnie jak cebula, ma warstwy. Te najbardziej oczywiste widać od razu. Te mniej oczywiste odkrywane są krok po kroku. Subtelnie budując napięcie, rozbudzając ciekawość, ale i emocjonalnie angażując w wydarzenia. Dużo w nim szarości.

12. Emocje

O emocjonalnym zaangażowaniu wspomniałem powyżej i faktycznie serial mocno angażuje. Być może bardziej, gdy czujemy, że znamy temat z autopsji. Gdy sami byliśmy ofiarami, wycofani, cisi, niezrozumiani. Nie zmienia to jednak faktu, że “odsłuchując” kolejne kasety budujemy własne zdanie na temat wydarzeń i bohaterów. Bo całość nie jest jednoznaczna. Każdy z Was będzie mieć inne wnioski. Każdy zareaguje inaczej.

13. Daje do myślenia

Emocje, warstwy i problemy, które składają się na “13 powodów” sprawiają, że po obejrzeniu całości, jeżeli nie wyłączyliście myślenia, będziecie się zastanawiać nad tym, co właśnie obejrzeliście. Sięgnięcie pamięcią w przeszłość. Być może przypomnicie sobie koleżanki i kolegów podobnych do osób, które obserwowaliście przez 13. odcinków. Jeżeli zatrzymacie się na chwilę, to można uznać, że twórcy osiągnęli sukces. Nie wiem, czy na dłuższą metę to coś zmieni, ale lubię, jak przypomina się nam o rzeczach, o których lubimy zapominać. Na przykład o konsekwencjach. Nie tylko czynów, ale słów, które kierujemy do innych.



10 powodów dla których warto włączyć Pretty little liars

1. Tajemnice i zagadki
Ten serial jest jedną, wielką tajemnicą. Ma w sobie coś co nie pozwala nam powiedzieć "dość". Kiedy oglądamy serial po prostu ślinimy się do ekranu (niektórzy dosłownie, inni nie).
2. Przyjaźń na wiek
Między kłamczuchami jest więź, której możemy im pozazdrościć. Cała piątka jest wstanie oddać wszystko, dla wspólnego dobra. Urocze.

3. Postacie, które nienawidzimy i kochamy równocześnie
Każdy z nas ma swoją "czarną owce", której w serialu nie może zdzierżyć. Jednak być może upatrzyliście sobie postać, do której macie mieszane uczucie. Nienawidzić ja, czy uwielbiać? Oto jest pytanie. Mona, Cece, Noel, Alison, powinniśmy ich kochać? Ale oni są tacy straszni!
4. W Rosewood nikt nie umiera
Jeśli mieszkasz w Rosewood od maleńkości uczony jesteś fingowania swojej śmierci. Alison, Mona...nawet jeśli bardzo chcesz ich odejścia, nie ma szans.

5. Humor przepełniony ironią
Ta zasługa w dużej mierze powinna być przypisana Hannie, która od pierwszego sezonu rozmiesza widzów.
6. Związki, o które walczymy do upadłego
Ezria, Spoby, Haleb, a może Emison? Każdy z nas ma swoją dwójką, którą kocha i wspiera. Obserwujemy miłość, która rozkwita z odcinka, na odcinek co jest niesamowite. Niejednokrotnie musimy patrzeć jak nasze pary przeżywają gorsze okresy, jednak koniec, końców to umacnia ich więzi. Kochani. 

8. Klimat
Wszyscy kochamy te momenty, kiedy nasze ciało zastyga, a z głowy ulatują wszelkie myśli. Strach, to nierozłączny towarzysz tego serialu.

9. Wielka niewiadoma
Jeśli myślisz, że coś w tym serialu jest łatwe...mylisz się. W PLL wszystko jest skomplikowane, a od niedawna serial to wielka niewiadoma również dla producentów, którzy chyba troszkę się w tym wszystkim pogubili. Kto zabił mamę Alison? Kto jest Big Bad? I pytanie towarzyszące nam przez ostatnie pięć kto -Kim jest -A? Teraz już znamy odpowiedź na to pytanie, ale czy na pewno?
10. Wspaniałe widoki
Nic dodać, nic ująć.

wtorek, 27 lutego 2018

52 powody, dla których warto oglądać seriale


1. Niektóre treści lepiej przyswaja się na ekranie.
2. Możesz popatrzeć na ładnych aktorów.
3. I ogólnie ładne rzeczy.
4. Czasami trzeba zabić nudę.
5. Możesz podchwycić fajną nutkę.
6. Dzięki serialom w przyjemnej formie możliwa jest jednocześnie nauka.


7. Rozwiniesz swoją wiedzę pop-kulturalną. Wiele tworów to pełen miks nawiązań do starych i kultowych dzieł.
8. Serial obrazowo przedstawieni pewne zagadnienia psychologiczne.
9. Nauczysz się obcego języka.
10. Zapomnisz o własnych zmartwieniach.
11. Przyzwyczaisz do odmienności.
14. Sposób narracji może ci nieźle namieszać. Zabiegiem narracyjnym, który najbardziej robi z mózgu sieczkę to oczywiście narracja prowadzona przez głównego bohatera. Hardkorowo robi się, gdy główna postać całkiem przypadkiem coś łyka lub wdycha. Tak mamy z Sherlockiem i Elliotem. Obydwoje będąc, kolokwialnie mówiąc, na haju mają najróżniejsze halucynację, a widząc je na ekranie nie zawsze jesteś pewien czy to autentyczne zdarzenie, czy wspomniane właśnie halucynacje. W końcu bohater zawsze uparcie będzie twierdził, że jego opium, trawka lub morfina nie działa na niego w taki sposób.
12. Poznasz ciekawie historie. Nie wszystko da się dobrze opisać, niektóre rzeczy trzeba po prostu zobaczyć.
13. Posmakujesz wielowątkowości fabuły. Struktura serialu nie tylko pozwala na dużą ilość bohaterów, ale także sporą ilość wątków, które twórca stopniowo buduje.
15. Serial zabije monotonnie przy obieraniu marchewek albo przygotowaniu obiadu.
16. Możesz porównać książki z serialami, kiedy te są kręcone właśnie na podstawie form papierowych.
17. Poznajesz ludzi, którzy mają zajawkę na te same rzeczy.
18. Możesz się odprężyć.
19. Nie męczysz tak oczu jak przy czytaniu.
20. Seriale są tańsze niż książki.
21. Możesz się pośmiać z tego, jak polski jest kaleczony przez ludzi zza granicy. Wszyscy wiemy, że polski język to trudny język, ale najlepiej wiedzą o tym aktorzy, którzy mają mówić po polsku, a polakami wcale nie są. Czasami wychodzi im to całkiem zabawnie.
22. Jeśli już się śmiejesz z akcentu to możesz szukać nawiązań do Polski.
23. Odkryjesz nowe nieznane dotąd uczucia.
24. Serial pomoże ci przetrwać dentystę - patent wypróbowany.
25. Dowiesz się, że żyletki i gangi w Wielkiej Brytanii to niemal synonimy.
26. Przekonasz się, że więcej nie znaczy lepiej.
27. Szybko przestaniesz podjadać między posiłkami, bo przy niektórych serialach po prostu lepiej nie jeść.
28. Będziesz mieć lepszą motywację do ćwiczeń fizycznych.
29. Nagle sformułowanie ,,wystające kości policzkowe'' nabierze całkiem innego wymiaru.
30. Podobno Tom Hiddleston to najurodziwszy aktor we wszechświecie, a jak wiadomo nawet Tom nie gardzi serialami.
31. Będziesz miał pretekst, aby rzucić wszystko i wyjechać na dwa tygodnie w Bieszczady.
32. Zobaczysz co oznacza ,,naprawdę złe efekty specjalne''.
33. Znajdziesz dwóch nowych przyjaciół - Netflixa i Showmaxa.
34. Szekspir szybko okaże się całkiem ciekawą postacią.
35. Zawsze można się pośmiać..
36. ...jeżeli nie z komedii to przynajmniej z polskich seriali.
37. Od razu łatwiej będzie ci zrozumieć takie protesty, jak ten z 6 lipca, kiedy ,,Podręczne'' witały Trumpa w Warszawie.


38. Oczywiście wesprzesz czytanie, w końcu ile seriali powstaje na podstawie książek.
39. Będziesz współczuć Chinom. Chiny mają okropna cenzurę na wszystko, nawet na seriale.
40. W pewnym momencie zdanie ,,nie mam czasu na seriale'' nie będzie istniało w twoim słowniku.
41. Bardzo ważnym aspektem w twoim życiu będzie YouTube - na YouTube dają szczęście w postaci nagrań z Comic-Conów.
42. Będziesz mógł ze wszystkimi przeżywać, że 13 doktor okazał się być kobietą.
43. Odkryjesz, że nie tylko skandynawskie książki mają niezwykły klimat, ale i seriale.
44. Okaże się, że Wielka Brytania w XVIII i XIX wieku była bardzo ładnym miejscem...
45. ...choć równie strasznym.
46. Poćwiczysz cierpliwość.
47. Przekonasz się, że dewiza ,,jeden za wszystkich, wszyscy za jednego'' jest cholernie ważna.
48. Zawsze będziesz miał odpowiednie zdjęcie na tapetę.


49. Poczujesz na własnej skórze, co oznacza ,,uniwersum'' w świecie seriali.
50. Prawdopodobnie będziesz dysponować tak wielką ilością gifów, że zamiast pisać będziesz mógł je wysyłać w ramach odpowiedzi.
51. Formułka ,,jeszcze tylko jeden rozdział'' nie będzie cię już dotyczyła...
52. ...zamienisz ją na ,,jeszcze jeden odcinek''.