wtorek, 3 kwietnia 2018

10 seriali do posiłku

1. Californication

Znany z „Z Archiwum X” David Duchovny wciela się w postać Hanka Moody’ego, pisarza bestsellerów, który przeprowadza się do Los Angeles, gdzie powstaje ekranizacja jego hitu i gdzie dopada go brak weny. W wolnych chwilach Hank pieprzy wszystko, co się rusza i notorycznie próbuje odzyskać względy matki swojego dziecka. Jakby ktoś nie wiedział, jedno i drugie się ze sobą kłóci. I właśnie o tym jest „Californication”: serial pełen seksu, w którym główny bohater pragnie odzyskać miłość swojego życia, nie potrafiąc okiełznać swojego przyrodzenia w otoczeniu lasek 10/10. Czyli innymi słowy: na dłuższą metę fabularnie „Kalifornizacja” (jak to przetłumaczono na Comedy Central) może się znudzić, ale niektóre widoczki to rekompensują.

kanapka z węgierską kiełbasą, ogórkami, jajkiem sadzonym i sosem BBQ Jack Daniels

2. Shameless

Jedyny dłuższy serial w tym zestawieniu i wcale nie sitcom. Prędzej czarna komedia. Rzecz ma miejsce w biednej dzielnicy Chicago i skupia się na wielodzietnej rodzinie, której głową i ojcem jest Frank Gallagher, z zawodu alkoholik. Powiedzieć, że prowadzą życie pełne przygód, to jak nazwać tygrysa kotkiem. Bo to nie są przygody, to raczej survival. Survival, który poza problemami dnia codziennego, takimi jak miłości, seks i tak dalej niesie ze sobą wiele, często bolesnych niespodzianek. Choć trudno się przy „Shameless” nie uśmiechnąć, to nie warto zapominać, że serial ten nie tylko rozbawi, ale i zmusi do refleksji: to przecież nic innego jak lżej podana opowieść o wykluczeniu z powodu biedy, z której naprawdę trudno się wyrwać. Wciąż powstają jednak kolejne sezony, więc pozostaje nadzieja, że komuś z rodziny Gallagherów uda się „wyjść na ludzi”.

pizza z chorizo i suszonymi pomidorami

3. Weeds

Jedna z moich ulubionych czarnych komedii. Nancy Botwin, mieszkanka małego miasteczka w Kalifornii i matka dwójki dzieci, w młodym wieku zostaje wdową, przez co trudno wiąże koniec z końcem – do tej pory to mąż pracował i utrzymywał całą rodzinę. Szybko znajduje jednak dochodowe zajęcie: zaczyna handlować marihuaną. Zanim Walter White mówił w Breaking Badzie, że jest tym, który puka, w serialowym świecie narkotyków miał swojego znacznie sympatyczniejszego i milszego dla oka odpowiednika w spódnicy. Historia rozwija się całkiem nieźle, choć momentami bardzo nieprawdopodobnie i ciągnie się jednak ciut za długo. Dobre zakończenie jednak to wszystko rekompensuje. No i ten czarny humor – co się naśmiałem, oglądając „Weeds”, to moje!

kanapki + jajecznica z chorizo

4. Scrubs

Najlepszy sitcom medyczny, jaki kiedykolwiek powstał. Zabawne postacie i humor niebezpiecznie balansujący na tzw. granicy „żenuy” – wyznaczonej między tym, co zabawne i tym, co żenujące – zawsze jednak pozostając po tej odpowiedniej, śmieszniejszej stronie. Schemat znany z najlepszych sitcomów (spójrzcie na miejsca 4 i 3), często opierający się na gagach sytuacyjnych, zabawach słownych i przywiązaniu do bohaterów, sprawdza się tu znakomicie. Co więcej, szpitalna tematyka sprzyja chwili refleksji, acz na całe szczęście nie ma ona miejsca w każdym odcinku. Ostatni sezon można sobie darować, jest skrajnie do dupy. Za to do dziś nie potrafię się zdecydować, kto mnie bardziej bawi: Woźny czy Dr. Cox?

daktyle owinięte bekonem

5. ALF

Z miejsca staję się fanem wszystkich produkcji o kosmitach, ale ze wszystkich ufoludków, ten jest najsympatyczniejszy. Pochodzi z planety Melmac, jest ogromnym żarłokiem (obecny na tej liście), a z przysmaków najbardziej uwielbia koty. Koty w puszkach. Alf jest niezwykle wygadany i ma znakomitą zdolność aklimatyzacji. Nic dziwnego, że tak doskonale się zadomowił u Tannerów. To taki rodzinny sitcom – nie ma tu za bardzo żartów o seksie, są za to nawiązania do tego, co działo się na przełomie lat 80. i 90. w USA, czasami więc polski widz może się pogubić. Z drugiej strony, oglądając Alfa, od razu czuję się trochę dzieckiem, bo przecież ten włochaty kosmita towarzyszył mi wielu posiłkom, gdy miałem te kilkanaście lat mniej. Jedyny minus: ten serial kończy się totalnie bez sensu.

parówki z keczupem

6. Futurama

Animowane science-fiction pełną gębą. Tacy Simsponowie 1000 lat w przód. Porównanie tym bardziej zasadne, że autorem jest ten sam człowiek: Matt Groening. Nowy Nowy Jork z roku 3000 oprócz ciekawej wizji świata przyszłości jest także satyrą znanej nam teraźniejszości. Co najfajniejsze, w Futuramie ta satyra jest ciut ostrzejsza niż w Simpsonach – nie jest to jednak ten poziom ciętości języka co w South Parku. Choć robot Bender bardzo się stara, to daleko mu do wulgarności Cartmana. Największa wada Futuramy? Nie potrafiła się przebić do szerszego grona widzów, przez co ją zdjęto. Dwukrotnie. Wielka szkoda. Moim zdaniem był potencjał na wielosezonową epopeję wzorem Simpsonów.

koktajl: banan i pół melona + sok z limonki

7. How I Met Your Mother

Fajny pomysł, który ciut za mocno przeciągnięto. Kluczem są wyraziste postacie, spośród których najmocniej wybija się Barney Stinson – typ hulaki, który zmienia laski jak skarpetki, zawsze dobrze wychodzący na zdjęciach, elegancki i w garniturze. To jest jego serial, choć de facto nie jest to sitcom o nim. Inni bohaterowie też dają radę – włącznie z tym głównym, narratorem, który swoim dzieciom opowiada, jak poznał ich matkę. Choć przy HIMYM śmiałem się niejednokrotnie do łez, to zakończenie serialu odebrałem z ulgą, zwłaszcza że finał był naprawdę bardzo dobry, mimo że wzbudził sporo kontrowersji. Nie jestem w stanie zliczyć, ile śniadań, obiadów i kolacji zjadłem, oglądając „Jak poznałem waszą matkę”.

„makaron po azjatycku”

8. Friends

Klasyka sitcomów. HIMYM, Scrubs i wiele innych seriali mocno czerpią z Przyjaciół. W przeciwieństwie do „Jak poznałem waszą matkę”, nie ma tu głównego bohatera, ani postaci, która kradnie całe show – aktorka grająca Rachel, Jeniffer Aniston, zrobiła wprawdzie największą karierę, ale moim ulubieńcem pozostanie żarłok i głupek Joey. Co najważniejsze, wszystkie 10 sezonów trzyma mega wysoki poziom, przez cały czas jest zabawnie i raczej nie zdarzają się słabsze odcinki. Wiem, co mówię – jestem „na świeżo”: obejrzałem całość w ciągu ostatniego roku. Szczerze mówiąc, w telewizji brakuje mi obecnie sitcomu, który z jednej strony w takim stopniu by mnie rozśmieszał i do którego mógłbym się równie mocno przywiązać. No chyba że o czymś w rodzaju „nowych Przyjaciół” nie słyszałem – jeśli tak, to mnie oświećcie.

„makaron po azjatycku” wersja inna

9. Parks and Recreation

Serial, który odkryłem dzięki Waszym komentarzom pod pierwszą wersją tego zestawienia. Po pierwszych paru odcinkach byłem wprawdzie nieprzekonany, bo humor dość siermiężny i pełen sucharów, ale później Parks and Recreation pokochałem całym sobą. Żarty stają się przystępniejsze, a serial rozkręca się z odcinka na odcinek. Najlepsza postać? Zdecydowanie Ron Swanson – prawdziwy Amerykanin, wielbiący wolny rynek, szkocką whisky i wielkie steki. Scena, w której odwiedza sklep ze zdrową, organiczną i 100% wegańską żywnością jest moją ulubioną w całej historii telewizji.

chili con carne

10. The Simpsons

Mój nr 1. Podejrzewam, że nigdy nie spotkam serialu komediowego, który go przebije. Ewenement, który już niebawem doczeka się… 28 sezonu. I wiecie co? Widziałem wszystkie poprzednie! To kilkaset odcinków, przy których śmiałem się do rozpuku. Nie ma dla mniej zabawniejszej postaci niż Homer Simpson – jego osoba jest kwintesencją głupoty, obżarstwa, lenistwa i – no cóż – cebulactwa. Serial wybornie wyśmiewa i komentuje nastroje społeczne, zjawiska, politykę, kulturę – w zasadzie wszystko, co się da, nie robiąc jednak tego tak wulgarnie i obcesowo jak South Park. Jestem i będę fanem, mając nadzieję, że to się nigdy nie skończy. Będę śledził i bronił do ostatniego „d’oh” Homera!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz