wtorek, 3 kwietnia 2018

10 seriali do posiłku

1. Californication

Znany z „Z Archiwum X” David Duchovny wciela się w postać Hanka Moody’ego, pisarza bestsellerów, który przeprowadza się do Los Angeles, gdzie powstaje ekranizacja jego hitu i gdzie dopada go brak weny. W wolnych chwilach Hank pieprzy wszystko, co się rusza i notorycznie próbuje odzyskać względy matki swojego dziecka. Jakby ktoś nie wiedział, jedno i drugie się ze sobą kłóci. I właśnie o tym jest „Californication”: serial pełen seksu, w którym główny bohater pragnie odzyskać miłość swojego życia, nie potrafiąc okiełznać swojego przyrodzenia w otoczeniu lasek 10/10. Czyli innymi słowy: na dłuższą metę fabularnie „Kalifornizacja” (jak to przetłumaczono na Comedy Central) może się znudzić, ale niektóre widoczki to rekompensują.

kanapka z węgierską kiełbasą, ogórkami, jajkiem sadzonym i sosem BBQ Jack Daniels

2. Shameless

Jedyny dłuższy serial w tym zestawieniu i wcale nie sitcom. Prędzej czarna komedia. Rzecz ma miejsce w biednej dzielnicy Chicago i skupia się na wielodzietnej rodzinie, której głową i ojcem jest Frank Gallagher, z zawodu alkoholik. Powiedzieć, że prowadzą życie pełne przygód, to jak nazwać tygrysa kotkiem. Bo to nie są przygody, to raczej survival. Survival, który poza problemami dnia codziennego, takimi jak miłości, seks i tak dalej niesie ze sobą wiele, często bolesnych niespodzianek. Choć trudno się przy „Shameless” nie uśmiechnąć, to nie warto zapominać, że serial ten nie tylko rozbawi, ale i zmusi do refleksji: to przecież nic innego jak lżej podana opowieść o wykluczeniu z powodu biedy, z której naprawdę trudno się wyrwać. Wciąż powstają jednak kolejne sezony, więc pozostaje nadzieja, że komuś z rodziny Gallagherów uda się „wyjść na ludzi”.

pizza z chorizo i suszonymi pomidorami

3. Weeds

Jedna z moich ulubionych czarnych komedii. Nancy Botwin, mieszkanka małego miasteczka w Kalifornii i matka dwójki dzieci, w młodym wieku zostaje wdową, przez co trudno wiąże koniec z końcem – do tej pory to mąż pracował i utrzymywał całą rodzinę. Szybko znajduje jednak dochodowe zajęcie: zaczyna handlować marihuaną. Zanim Walter White mówił w Breaking Badzie, że jest tym, który puka, w serialowym świecie narkotyków miał swojego znacznie sympatyczniejszego i milszego dla oka odpowiednika w spódnicy. Historia rozwija się całkiem nieźle, choć momentami bardzo nieprawdopodobnie i ciągnie się jednak ciut za długo. Dobre zakończenie jednak to wszystko rekompensuje. No i ten czarny humor – co się naśmiałem, oglądając „Weeds”, to moje!

kanapki + jajecznica z chorizo

4. Scrubs

Najlepszy sitcom medyczny, jaki kiedykolwiek powstał. Zabawne postacie i humor niebezpiecznie balansujący na tzw. granicy „żenuy” – wyznaczonej między tym, co zabawne i tym, co żenujące – zawsze jednak pozostając po tej odpowiedniej, śmieszniejszej stronie. Schemat znany z najlepszych sitcomów (spójrzcie na miejsca 4 i 3), często opierający się na gagach sytuacyjnych, zabawach słownych i przywiązaniu do bohaterów, sprawdza się tu znakomicie. Co więcej, szpitalna tematyka sprzyja chwili refleksji, acz na całe szczęście nie ma ona miejsca w każdym odcinku. Ostatni sezon można sobie darować, jest skrajnie do dupy. Za to do dziś nie potrafię się zdecydować, kto mnie bardziej bawi: Woźny czy Dr. Cox?

daktyle owinięte bekonem

5. ALF

Z miejsca staję się fanem wszystkich produkcji o kosmitach, ale ze wszystkich ufoludków, ten jest najsympatyczniejszy. Pochodzi z planety Melmac, jest ogromnym żarłokiem (obecny na tej liście), a z przysmaków najbardziej uwielbia koty. Koty w puszkach. Alf jest niezwykle wygadany i ma znakomitą zdolność aklimatyzacji. Nic dziwnego, że tak doskonale się zadomowił u Tannerów. To taki rodzinny sitcom – nie ma tu za bardzo żartów o seksie, są za to nawiązania do tego, co działo się na przełomie lat 80. i 90. w USA, czasami więc polski widz może się pogubić. Z drugiej strony, oglądając Alfa, od razu czuję się trochę dzieckiem, bo przecież ten włochaty kosmita towarzyszył mi wielu posiłkom, gdy miałem te kilkanaście lat mniej. Jedyny minus: ten serial kończy się totalnie bez sensu.

parówki z keczupem

6. Futurama

Animowane science-fiction pełną gębą. Tacy Simsponowie 1000 lat w przód. Porównanie tym bardziej zasadne, że autorem jest ten sam człowiek: Matt Groening. Nowy Nowy Jork z roku 3000 oprócz ciekawej wizji świata przyszłości jest także satyrą znanej nam teraźniejszości. Co najfajniejsze, w Futuramie ta satyra jest ciut ostrzejsza niż w Simpsonach – nie jest to jednak ten poziom ciętości języka co w South Parku. Choć robot Bender bardzo się stara, to daleko mu do wulgarności Cartmana. Największa wada Futuramy? Nie potrafiła się przebić do szerszego grona widzów, przez co ją zdjęto. Dwukrotnie. Wielka szkoda. Moim zdaniem był potencjał na wielosezonową epopeję wzorem Simpsonów.

koktajl: banan i pół melona + sok z limonki

7. How I Met Your Mother

Fajny pomysł, który ciut za mocno przeciągnięto. Kluczem są wyraziste postacie, spośród których najmocniej wybija się Barney Stinson – typ hulaki, który zmienia laski jak skarpetki, zawsze dobrze wychodzący na zdjęciach, elegancki i w garniturze. To jest jego serial, choć de facto nie jest to sitcom o nim. Inni bohaterowie też dają radę – włącznie z tym głównym, narratorem, który swoim dzieciom opowiada, jak poznał ich matkę. Choć przy HIMYM śmiałem się niejednokrotnie do łez, to zakończenie serialu odebrałem z ulgą, zwłaszcza że finał był naprawdę bardzo dobry, mimo że wzbudził sporo kontrowersji. Nie jestem w stanie zliczyć, ile śniadań, obiadów i kolacji zjadłem, oglądając „Jak poznałem waszą matkę”.

„makaron po azjatycku”

8. Friends

Klasyka sitcomów. HIMYM, Scrubs i wiele innych seriali mocno czerpią z Przyjaciół. W przeciwieństwie do „Jak poznałem waszą matkę”, nie ma tu głównego bohatera, ani postaci, która kradnie całe show – aktorka grająca Rachel, Jeniffer Aniston, zrobiła wprawdzie największą karierę, ale moim ulubieńcem pozostanie żarłok i głupek Joey. Co najważniejsze, wszystkie 10 sezonów trzyma mega wysoki poziom, przez cały czas jest zabawnie i raczej nie zdarzają się słabsze odcinki. Wiem, co mówię – jestem „na świeżo”: obejrzałem całość w ciągu ostatniego roku. Szczerze mówiąc, w telewizji brakuje mi obecnie sitcomu, który z jednej strony w takim stopniu by mnie rozśmieszał i do którego mógłbym się równie mocno przywiązać. No chyba że o czymś w rodzaju „nowych Przyjaciół” nie słyszałem – jeśli tak, to mnie oświećcie.

„makaron po azjatycku” wersja inna

9. Parks and Recreation

Serial, który odkryłem dzięki Waszym komentarzom pod pierwszą wersją tego zestawienia. Po pierwszych paru odcinkach byłem wprawdzie nieprzekonany, bo humor dość siermiężny i pełen sucharów, ale później Parks and Recreation pokochałem całym sobą. Żarty stają się przystępniejsze, a serial rozkręca się z odcinka na odcinek. Najlepsza postać? Zdecydowanie Ron Swanson – prawdziwy Amerykanin, wielbiący wolny rynek, szkocką whisky i wielkie steki. Scena, w której odwiedza sklep ze zdrową, organiczną i 100% wegańską żywnością jest moją ulubioną w całej historii telewizji.

chili con carne

10. The Simpsons

Mój nr 1. Podejrzewam, że nigdy nie spotkam serialu komediowego, który go przebije. Ewenement, który już niebawem doczeka się… 28 sezonu. I wiecie co? Widziałem wszystkie poprzednie! To kilkaset odcinków, przy których śmiałem się do rozpuku. Nie ma dla mniej zabawniejszej postaci niż Homer Simpson – jego osoba jest kwintesencją głupoty, obżarstwa, lenistwa i – no cóż – cebulactwa. Serial wybornie wyśmiewa i komentuje nastroje społeczne, zjawiska, politykę, kulturę – w zasadzie wszystko, co się da, nie robiąc jednak tego tak wulgarnie i obcesowo jak South Park. Jestem i będę fanem, mając nadzieję, że to się nigdy nie skończy. Będę śledził i bronił do ostatniego „d’oh” Homera!





8 powodów, dla których powinieneś oglądać “Lucyfera”

1. Diabeł jest czarujący



Lucyfer z natury jest osobą, której ciężko jest się oprzeć. Ma on niesamowity dar wyciągania z ludzi informacji o ich najskrytszych pragnieniach. Wystarczy, że powie “Co jest Twoim największym pragnieniem?”, a każdy natychmiast odpowiada, niczym zahipnotyzowany.

Co więcej, Lucyfer potrafi oczarować każdego do tego stopnia, że wszyscy – nieraz dosłownie – padają dla niego na kolana i tracą głowę. Jego brytyjski akcent jest dodatkowym atutem i jedynie Pani detektyw potrafi oprzeć się jego urokowi.

2. To serial pokazujący działania policji



W serialu jest wiele wątków i bohaterów, przewijających się każdego sezonu, przy czym część z nich zostaje na dłużej i ewoluuje.

Lucyfer to serial – można by rzec – nieco kryminalny. W każdym odcinku dostajemy jakąś zagadkę kryminalną, która jest zazwyczaj rozwiązywana w ciągu jednego odcinka.

3. Serial jest oparty na komiksie!



Lucyfer Morningstar pierwszy raz pojawił się jako postać poboczna w serii The Sandman Neila Gaimana z 1989 roku.

Później postanowiono zrobić spin-off o Diable. Twórcą serii komiksów o nim był brytyjski pisarz – Mike Carey – który dalej pociągnął historię tej postaci. Jak widać, pomysł na upadłego anioła, który opuszcza piekło, by zabawić się na ziemi, był pomysłem w dziesiątkę!

4. Tom Ellis, czyli serialowy Lucyfer, skradnie Twoje serce!




Lucyfer jest tak niesamowicie czarujący za sprawą aktora, który go gra – Toma Ellisa! Jest on Brytyjczykiem, którego sam akcent sprawia, że już go uwielbiasz.

Ellis to niezwykle charyzmatyczny aktor. Lucyfer jest playboyem, mającym nieco dziecinne zachowanie oraz kompleksy na punkcie ojca, czyli Boga. Jednak ma on też złote serce. Wszystko to Tom Ellis przedstawia perfekcyjnie i to jego gra aktorska sprawia, że tę postać naprawdę łatwo polubić!

5. Kobiety z serialu to prawdziwe twardzielki



Mimo iż to Lucyfer jest główną gwiazdą tego show, to równie dużą atrakcją są tu kobiece postaci!

Od partnera służbowego Lucyfera – detektyw Chloe Decker – przez psychoterapeutkę Władcy Piekieł – dr Lindę Martin – aż po jego złośliwą asystentkę – demona Maze.

Wszystkie trzy są niesamowitymi postaciami – inteligentne, silne, z charakterem. Ich obecność jest kolejnym dużym atutem, wyróżniającym serial. Ja osobiście najbardziej lubię Maze, która jest prawdziwym kozakiem w walce z każdym, kto stanie na przeciwko niej!

6. Lucyfer w każde zdanie wplecie grę słów lub podteksty seksualne



Nieważne, czy są to podteksty skierowane do Detektyw Decker, czy jest to ciągła gra słów z ludźmi, którzy użyją nazwy jakiegoś świętego – Lucyfer jest królem przezabawnych powiedzonek.

7. Król Piekieł potrafi śpiewać

Kiedy sobie myślisz: “Nie no, naprawdę świetna jest ta postać! Czy może być jeszcze lepszy?”, on dosłownie rzuca nam “pewnie”, gdy tylko widzimy, jak gra na pianinie i śpiewa. Wygląda na to, że Tom Ellis jest bardzo uzdolnionym aktorem, bo śpiewanie wychodzi mu wspaniale, co możecie zobaczyć na filmiku powyżej.

8. To nieskończona zabawa w kotka i myszkę



Przez cały pierwszy sezon Lucyfer nie krył się z tym, że chce uwieść Panią Decker. Ten ciągły jego pościg i wkurzanie jej…Wbrew pozorom nie jest to jakieś romansidło. Raczej nieustanna gra. Ich uczucia do siebie zmieniają się z sezonu na sezon, a czasem nawet z odcinka na odcinek.

9 powodów, dla których warto oglądać "Skam"

1. Realistyczny portret nastolatków

Założenie serialu jest proste – dostajemy opowieść o nastolatkach z Oslo uczęszczających do istniejącej także i w prawdziwym świecie szkoły Hartviga Nissena. Już sam fakt, że miejsce akcji serialu możemy odszukać na mapie, dodaje tej historii realizmu - ale to przede wszystkim wysiłek twórczyni serialu Julie Andem przyczynił się do tego, że bohaterowie "Skamu" sprawiają wrażenie, jakby naprawdę w tej chwili wiedli w Norwegii swoje życie. Andem przed stworzeniem pierwszego sezonu poświęciła wiele czasu na rozmowy z norweską młodzieżą i to widać. Udało jej się stworzyć taki portret nastolatków, który nie razi sztucznością, bo inspirowany jest autentycznymi przeżyciami.



2. Dobrze napisani bohaterowie

Chociaż w obsadzie "Skamu" znajdziemy ogromną liczbę interesujących postaci, to formuła serialu zakłada, że każdy sezon skupia się na jednej osobie. Dzięki temu na przestrzeni kilkunastu odcinków mamy okazję dogłębnie poznać życie jednego z uczniów szkoły Nissena i zobaczyć jego perspektywę.

Jednym z założeń Julie Andem, konsekwentnie realizowanych w kolejnych sezonach, była chęć pozwolenia nastolatkom na opowiadanie o sobie bez ingerencji rodziców czy opiekunów. Dlatego w serialu jest tak mało dorosłych postaci. Rzeczywistość poznajemy taką, jaką widzą ją nasi bohaterowie, którzy ze wszystkimi swoimi wadami i zaletami próbują nawigować w prawdziwym świecie. Serial ma fantastycznie napisane główne postacie, ale na tym nie koniec. Każdy bohater z szerokiej gamy drugoplanowych uczniów liceum sprawia wrażenie, jakby mógł być gwiazdą swojego własnego sezonu.

3. Dorosłe podejście do poważnych tematów

Jest taki zestaw poważnych tematów, które każdy serial młodzieżowy musi poruszyć. Jednak norweską produkcję wyróżnia to, że problemy dzieciaków nigdy nie wydają się wciśnięte na siłę do scenariusza, aby zaszokować widownię. Tutaj wprowadzane są one do historii w sposób naturalny i nie traktuje się ich pobieżnie. Takie tematy jak molestowanie, zmaganie się z chorobą psychiczną czy zaburzenia odżywiania mogłyby w zwyczajnym serialu młodzieżowym stać się pożywką dla tzw. very special episode, który zakończyłby się podbudowującym morałem. W "Skamie" również jest miejsce dla lekcji, ale nie ma bezwstydnego moralizowania, a nastolatkowie sami muszą radzić sobie z rzeczywistością, która okazuje się bardziej skomplikowana, niż mogli początkowo myśleć.



4. Serial o XXI wieku

Siłą "Skamu" jest sposób, w jaki ten mocno osadzony w norweskiej kulturze serial odnosi się do sytuacji w całej Europie i porusza uniwersalne tematy. Kryzys migracyjny czy sytuacja muzułmanów w Europie to tematyka, z którą "Skam" bezpośrednio się konfrontuje, chociażby poprzez wprowadzenie świetnej postaci błyskotliwej i niezależnej Sany – dumnie noszącej hidżab muzułmanki. Co więcej, "Skam" nawet przez moment nie traktuje jej jako token character, czyli "obowiązkowej" postaci z mniejszości, za to daje jej własną, wyjątkową historię i tworzy pełnowymiarową postać, obecnie znajdującą się na szczycie mojej listy bohaterów, o których chciałbym zobaczyć pełny sezon.



5. Pomiędzy internetem a telewizją

Do sukcesu "Skamu" niewątpliwie przyczynia się jego nietypowy proces dystrybucji. Poszczególne sceny z serialu udostępniane są na stronie internetowej "Skamu" w czasie rzeczywistym, jeszcze bardziej zamazując granicę między fikcyjnością a realizmem postaci. Dopiero kiedy wszystkie sceny zostaną opublikowane, całość składa się na jeden odcinek, którego długość waha się od kilkunastu minut do nawet 50. I na tym nie kończy się szczególna rola internetu w popularności "Skamu", bo wszystkie postaci serialu mają dodatkowo swoje własne konta w serwisach społecznościowych, gdzie okazjonalnie udostępniają zdjęcia. Jeśli szukacie dowodów na to, że takie podejście działa, to zwróćcie uwagę chociażby na fakt, że instagramowe konto bohatera trzeciego sezonu, Isaka, śledzi ponad pół miliona osób.

6. Utalentowana młoda obsada

Na liście różnic pomiędzy "Skamem" a amerykańskimi produkcjami dla młodzieży koniecznie trzeba zaznaczyć to, że w norweskim serialu aktorzy rzeczywiście są w wieku granych przez siebie postaci. Nie ma tutaj miejsca na dwudziesto- czy trzydziestolatków udających pierwszoklasistów, gdyż aktorzy mają co najwyżej dwa lub trzy lata więcej niż bohaterowie, a często grają po prostu "własny rocznik". Niech was jednak nie zwiedzie młody wiek aktorów, bo cała obsada wypada świetnie jak na debiutantów - bardzo naturalnie i przekonująco.



7. Raj dla miłośników serialowych "shipów"

Oczywiście dzieciaki ze "Skamu" dużo romansują jak wszystkie - i tym tym większe brawa należą się serialowi, że udało się stworzyć pary, którym rzeczywiście chce się kibicować. Internet jest pełen fanartów, fanfików i klipów poświęconych takim parom jak William i Noora czy Isak i Even. Nic dziwnego, bo serialowi udało się w realistyczny sposób spojrzeć na związki młodych ludzi.

Dodatkowe pochwały należą się trzeciemu sezonowi, kiedy to "Skam", jako jeden z nielicznych seriali, postawił w centrum nastoletni związek dwóch chłopaków. A potwierdzeniem tego, jak świetnie ich wątek został poprowadzony, jest fakt, że w głosowaniu przeprowadzonym przez amerykański portal E! Online Evak został obwieszczony ulubioną parą telewizyjną zeszłego roku. Nie najgorzej jak na serial, który ani w USA, ani w prawie żadnym innym kraju poza Norwegią nie miał jeszcze swojej oficjalnej premiery.




8. Fenomen, który zawdzięczamy internetowi

No właśnie, skoro serial nie opuścił praktycznie Norwegii (wyjątkiem są inne państwa skandynawskie), to jak to właściwie możliwe, że oglądają go ludzie na całym świecie? Tutaj wielkie uznanie należy się fanom, którzy sami na siebie wzięli obowiązek tłumaczenia kolejnych odcinków dla tych widzów, dla których norweski pozostaje niezbadaną tajemnicą. W Polsce fanów "Skamu" też możemy już liczyć co najmniej w dziesiątkach tysięcy, jeśli wierzyć liczbom w serwisach społecznościowych, a ta popularność z pewnością będzie jeszcze wzrastać.

Oczywiście z wielkimi fenomenami wiążą się też i wielkie pieniądze, które zwęszył tym razem Brytyjczyk Simon Fuller – twórca formatu "Idol". Prawa do amerykańskiej adaptacji "Skamu" zostały już zakupione, a produkcja ma ruszyć jeszcze w tym roku. Ciężko oceniać coś, co jeszcze nie powstało, ale Amerykanie musieliby naprawdę bardzo postarać się porzucić sztampowe podejście do seriali młodzieżowych, aby wypuścić coś, co dorównywałoby poziomem oryginałowi.

9. Dobry serial, dobra muzyka

Jak to z wieloma udanymi produkcjami bywa, na duży sukces serialu składa się także świetnie dobrany soundtrack. Od norweskiego popu, przez rap z lat 90., po odrzuty Radioheadu, "Skam”"miesza wszystkie możliwe gatunki i artystów, tworząc barwną oprawę muzyczną, do której chce się wracać po obejrzeniu kolejnych odcinków. Serialowa playlista na Spotify jest oficjalnie uzupełniania z każdym odcinkiem i, jak wiele innych internetowych przedsięwzięć "Skamu", cieszy się ogromną popularnością.

5 powodów, dla których warto oglądać "The Fall"

1. To jeden z najciekawszych kryminałów ostatnich lat

W ostatnich latach powstało tyle inteligentnych kryminałów, że nie zdziwię się, jeśli nie będziecie reagować z entuzjazmem na wieść o kolejnym takim projekcie. Telewizyjna publiczność już dobrze wie, że serial kryminalny nie musi być banalnym proceduralem, i powoli zaczyna odczuwać przesyt. Czemu więc warto zobaczyć akurat ten kryminał? Bo jest skonstruowany inaczej niż wszystkie. Nie ma tu żadnej wymyślnej zagadki kryminalnej, którą trzeba rozwikłać. Od początku wiemy, kto jest sprawcą, i w kolejnych odcinkach oglądamy inteligentną grę toczącą się pomiędzy nim a policjantką doświadczoną w rozwiązywaniu tego typu spraw. To swego rodzaju polowanie, które potrafi sprawić, że człowieka ciarki przechodzą. I mimo że dobrze wiemy, kto zabija, "The Fall" potrafi widza porządnie zaskoczyć, bo złapanie mordercy, który na pozór jest całkiem zwyczajnym facetem, to nie taka prosta sprawa.

2. Gillian Anderson gra chłodną, opanowaną policjantkę

Siła "The Fall" tkwi przede wszystkim w dwójce głównych bohaterów. Gillian Anderson wciela się w detektyw Stellę Gibson, policjantkę o przenikliwym umyśle i z doświadczeniem w rozwiązywaniu tego typu spraw. Stella jest istotą, od której nie da się oderwać oczu - z jednej strony to kobieta piękna, zmysłowa, elegancka i doskonale zdająca sobie sprawy z tego, jak działa na facetów. Z drugiej - to też osoba, która twardo stąpa po ziemi, emanuje spokojem, rozsądkiem i opanowaniem, a momentami wręcz chłodem. Wydaje się kompletnie niedostępna, a jej umysł potrafi fascynować i przerażać. Zwłaszcza mężczyzn.

.

3.Jamie Dornan jest kimś więcej niż Christian Grey

Jamie Dornan to zdecydowanie #NotMyChristian - ale nie dlatego, że jest do tej roli za słaby. O nie, tu chodzi o to, że ten aktor, choć na najwyższe zaszczyty wciąż jeszcze czeka, potrafi grać tak genialnie, iż udział w hollywoodzkim hicie na podstawie nie najlepszej książki wydaje się okropnym marnotrawstwem. O ile w "Once Upon a Time" po prostu zwyczajnie go lubiliśmy, o tyle w "The Fall" udowadnia raz po raz, że bez problemu może zagrać wyrazistą, skomplikowaną i pokręconą psychologicznie postać. Ciekawostka: Jamie Dornan pochodzi z Belfastu, stolicy Irlandii Północnej, w której dzieje się akcja "The Fall".

4. Paul Spector to jeden z najciekawszych psychopatów w TV

Paul Spector, czasem nazywający się Peterem, ma twarz Jamiego Dornana i jest przez niego świetnie zagrany, ale cała reszta to już zasługa scenarzystów. Teoretycznie to klasyka - morderca ma rodzinę i na pozór wydaje się zupełnie zwyczajny, a w rzeczywistości ma drugą, ohydną twarz psychopaty. Ale w tej postaci nie ma nic banalnego. Kiedy zagłębiamy się w jego umysł i obserwujemy, jak on działa, jak planuje kolejne morderstwa i jak coraz bardziej igra z ogniem, mamy pełne prawo czuć się nieswojo. Oglądanie "The Fall" po ciemku jest niewskazane, bo nawet jeśli zdajecie sobie sprawę z tego, że za oknem nie czai się Jamie Dornan, gwarantuję, że nieraz podskoczycie z przestrachu.



5. Na drugim planie pojawia się Archie Panjabi

Znana z "Żony idealnej" Archie Panjabi gra tu niewielką rolę - patolog, która współpracuje z policją - ale zdecydowanie należy do najbardziej zauważalnych osób w serialu. Nie tylko dlatego, że jej bohaterka na miejsce zbrodni potrafi przybyć na motorze, ubrana w skórzaną kurtkę. To jedna z tych rozsądnych, mądrych, pełnych empatii kobiet - dokładnie tak jak Stella - które w codziennej pracy ciągle stykają się z mizoginią.

10 powodów, dla których warto oglądać "Orphan Black"

1. Bo to produkcja oryginalna i świeża

Produkcja BBC America o klonach to trochę thriller, trochę science fiction (a właściwie near-fi, bo akcja jest umiejscowiona w teraźniejszości), trochę zwykła historia o ludzkich emocjach. Połączenie tych wszystkich elementów dało jeden z najświeższych seriali ostatnich lat. Akcja pędzi do przodu, widzów co krok czekają niespodzianki, a na dodatek bohaterowie są napisani tak, że przejmujemy się ich losami i zdecydowanie chcemy wiedzieć, co będzie dalej.



2. Bo Tatiana Maslany jest fantastyczną aktorką

Rzadko się zdarza, aby młoda, nieznana do tej pory aktorka była w stanie wywindować niszową produkcję SF do poziomu czegoś, co oglądają wszyscy krytycy i czym zachwycają się wszyscy krytycy. Tatiana, która gra siedem klonów w "Orphan Black", potrafiła – i jeszcze zdobyła kilka nominacji do prestiżowych nagród (w tym do Złotego Globu).

3. …jest też po prostu śliczna i urocza. W każdej wersji!

Spójrzcie tylko.

4. Bo w serialu bardzo dużo się dzieje

Powiedzieć, że fabuła "Orphan Black" jest wciągająca, to nie powiedzieć nic. Widz wkręca się od pierwszych minut i nie odrywa się od ekranu aż do końca. Akcja pędzi do przodu jak szalona, każdy odcinek ogląda się jednym tchem.

5. …i na dodatek dzieje się z sensem

Mimo że Tatiana gra mnóstwo klonów, wszystko jest tu logiczne i sensowne. Nie ma jak się pogubić. Owszem, można dostrzec drobne luki i niedociągnięcia, ale który serial ich nie ma? Spójrzcie na scenę, w której Tatiana nalewa drugiej Tatianie wino, a trzecia Tatiana siedzi obok — a zrozumiecie, dlaczego można się w tym serialu zakochać.



6. Bo nie tylko Tatiana jest świetna

Owszem, "Orphan Black" ciągnie wspaniała Tatiana Maslany, ale reszta obsady też daje radę. W szczególności panowie Jordan Gavaris jako Felix, gej bardzo stereotypowy, i Dylan Bruce jako Paul, chłopak Beth, który na początku wydaje się zupełnie nijakim gościem, a potem…

7. Bo postacie są świetnie napisane

"Orphan Black" to galeria niezłych indywiduów. Sarah to dziewczyna z marginesu, która jest niezłą przekręciarą, ale najważniejsza w jej życiu okazuje się córeczka. Cosima uwielbia naukę i ładne dziewczyny. W Alison, stereotypowej matce z przedmieścia, kotłują się niezłe demony. Felix mieszka w rewelacyjnym lofcie i ciągle szuka miłości. Wszyscy, bez wyjątku, napisani są tak, że nie tylko ich wątki są dla nas interesujące, ale też przejmujemy się ich losami.



8. Bo to nie tylko serial o klonach, to uniwersalna historia

"Orphan Black" porusza szereg przeróżnych tematów. Są niebezpieczeństwa związane z wyznawaniem nauki jak religii, są problemy kury domowej z typowego przedmieścia, są elementy policyjnego procedurala, sporo science fiction, trochę farsy. A przede wszystkim jest bardzo dużo zwykłych ludzkich emocji. Klony grane przez Tatianę to nie żaden wybryk natury (czy raczej nauki), tylko zwykłe dziewczyny, które chcą w życiu tego, czego chce każdy każdy. Szczęścia, miłości, obecności drugiego człowieka.

9. Bo brakuje dobrych produkcji science fiction

Telewizja SyFy, która kiedyś emitowała "Battlestar Galacticę", co rok szumnie zapowiada nową wielką rzecz. A potem dostajemy kolejne "Defiance" albo w najlepszym razie "Helix". O próbach stworzenia czegoś fajnego przez amerykańskie stacje ogólnodostępne lepiej nie mówić. Chyba już przestaliśmy się spodziewać kolejnego mocnego telewizyjnego science fiction. I między innymi dlatego tak miłą niespodzianką było "Orphan Black".



10. Bo takie niszowe seriale są teraz najlepsze

Serial BBC America to produkcja z założenia niszowa, skierowana do małej grupki widzów. I dobrze. Takich "małych seriali" ostatnio jest sporo, niemal każdy z nas ogląda coś, o czym nasi znajomi nie mają pojęcia. "The Fall", "Zapiski młodego lekarza", "Top of the Lake" – by wymienić tylko parę tytułów z zeszłego roku. "Orphan Black" to jeden z takich właśnie tytułów, serial kameralny, zrobiony małym kosztem i wciągający jak diabli.